Traveltykieta: pomagajmy…, ale z głową

Już na wstępie powiem, że plany miały być inne – chciałem w tym momencie pisać coś o Stanach (już wkrótce), coś o Słowianach i Słowiańszczyźnie (stay tuned), ale przed dosłownie czterdziestoma minutami stało się coś dziwnego… bardzo dziwnego. Chciałem pomóc. Człowiekowi, bądź co bądź, w podróży. Kurczę, takiemu jak my. Z plecakiem. Za granicą. Z problemem na karku. Zaraz Wam opowiem, jak bardzo można się pomylić i gdzie leży granica zaufania.

Warszawa, sobota, godzina 21:00. Idę ulicą Marszałkowską w stronę metra Świętokrzyska. W pewnym momencie podchodzi do mnie człowiek wyglądający na podróżnika – okazało się, że ekonomicznego.

— Przepraszam, mówi Pan po rosyjsku, albo ukraińsku? – zagaduje. 

— Tak, trochę znam. Co się stało?

— Dzięki Bogu! Spadł mi Pan z nieba. Przyleciałem z Kijowa… do pracy. Jestem w Polsce drugi raz. Oszukano mnie. Firma pośrednicząca nie opłaciła mojego hostelu. Nie mam pieniędzy. Czy mógłby mi Pan pomóc? 

Aha, czyli standardowo. Pewnie na dragi, alkohol, może długi… Tak też bym pomyślał, gdyby nie okazał się autentyczny. Faktycznie się bał. Miał roztrzęsiony głos. Kurczę, facet przyjechał niby z sąsiedniego kraju, ale jednak tak odmiennego. Niby tak blisko, a zarazem tak daleko. Przedstawił mi się. Na potrzeby tej opowieści nazwijmy go X. 

— Oczywiście, pomogę Ci – odpowiadam – sam jestem często w Kijowie, bardzo lubię. Tam też mi pomagano.

— Bardzo dziękuję! Potrzebuję dosłownie 32 złote. Wszystkie bagaże są już w hostelu. Nazywa się XYZ [tutaj też wykorzystajmy literki]. O tam! Dosłownie 15 minut stąd. 

— No dobrze, pójdziemy tam, porozmawiam z recepcją. Na pewno coś zaradzimy.

— Ale ambasada nie pomogła! Nic nie wiadomo. Nie chcę iść na policję, bo boję się, że zabiorą mi paszport.

Naprawdę mu współczułem. Szczerze chciałem pomóc. Na oko był przed trzydziestką. Zadbany. Ubrany na sportowo. Wyłącznie z plecakiem. Kurczę, przecież Polakom za granicą też to się zdarza. Nie ma co, pomogę.

— …ale nie idźmy do tego hostelu. Tak mi było wstyd. Byłem cały czerwony. Myślałem, że mnie wyśmieją. Nie mam tutaj rodziny ani znajomych. Nie musi Pan ze mną tam iść, naprawdę. Nie chcę robić problemu…

— Ale spokojnie. Już idziemy do bankomatu, wypłacę co trzeba i Ci pomogę.

Pierwsza czerwona lampka. Za cholerę nie dam mu gotówki. Nie ma szans. Szybko wklikałem ten jego hostel. Jest! Faktycznie, 15 minut drogi. Naprzeciwko Wydziału Nauk Ekonomicznych.

— O, ja tam studiuję – odpowiadam w pełni świadom, że byłem tam wyłącznie raz, a studiuję w całkowicie innym miejscu. Come on, dobrze się ubezpieczyć w razie „W” – tam jest mój bankomat. Chodźmy. 

Zachodzimy w wąską uliczkę przy metrze. Jakieś 40 metrów od nas widać samochód policyjny na sygnałach – panowie w błękicie najwidoczniej zajmowali się sprzeczką sąsiedzką. Idziemy w stronę hostelu XYZ. 

— To ten? – pytam, wskazując na szyld hostelu.

— Tak, tak. To gdzie ten bankomat? – niecierpliwi się X. 

— Posłuchaj. Może lepiej będzie, jeśli wejdziemy tam razem. Porozmawiam z recepcjonistką, zapłacę kartą i możemy nawet skontaktować się z konsulem…

— Co?! Robisz ze mnie debila? Po co mnie tutaj ciągnąłeś?! Masz mnie za kretyna?!

— Uspokój się, chcę Ci tylko pomóc, tak jak ustaliliśmy…

— Jeb**y Polak. Popie***liło cię. Szedł za mną tyle czasu… Poje…

Już ostatniego wyrazu nie usłyszałem. Odwrócił się i poszedł w stronę, z której nadeszliśmy. Zawołałem do niego, aby się uspokoił, bo jeśli chce na ten hostel, to nadal jest taka możliwość, ale zapłacę osobiście. Szedłem za nim może przez pół minuty, aż przeszedłem na drugą stronę, aby iść równoległym chodnikiem. Widziałem, spoglądając na przeciwległą stronę ulicy, że idzie poirytowany, przyspiesza. Obserwowałem go. Nie wyszliśmy nawet na skwer metra. Zaczął przechodzić na drugą stronę. Nie włączył mi się żaden alarm: nie obawiałem się przemocy, jakiejkolwiek agresji z jego strony. Raz: był o głowę niższy. Dwa: miałem nad nim… przewagę moralną (?). 

— Miałeś mnie za debila? – zaczyna swój wywód.

— Nie, wręcz przeciwnie. Chciałem Ci pomóc, zachowując pewien margines błędu. A i tak to raczej ja zainwestowałem więcej w ten spacer niż Ty…

— Nie wierzę! Poje**ny. Pomóc?! Nie myłem się 3 dni, nie śpię 3 dni…

Moment, moment. Wcześniej mówił, że przyjechał dopiero dzisiaj do Warszawy prosto z Kijowa. Zakładając, że jechał przez noc, jakim cudem mógł nie spać aż 3 dni? Jego historia zaczęła się sypać.

— Obiecałeś mi dać pieniądze na ho…

— Przepraszam bardzo – zagaduję Pana w średnim wieku, akurat nadchodzącego w naszą stronę – ten człowiek zachowuje się wobec mnie bardzo dziwnie. Mógłby Pan mi pomóc wyjaśnić tę sytuację?

X od razu oddalił się w stronę centrum, klnąc pod nosem. Opowiedziałem po krótce Panu, którego zatrzymałem, cały wątek. Stwierdził, że dobrze postąpiłem, ale na moim miejscu zwróciłby się jeszcze do policjantów (którzy stali samochodem jakieś 30 metrów od nas – pamiętacie, jakieś sąsiedzkie awantury). Podziękowałem mu, życzyliśmy sobie dobrego wieczoru i poszliśmy w swoje strony. Zobaczyłem czerwone „M” na żółtym polu. Wszedłem na stację, zadając sobie pytanie, czy zachowałem się OK. Pojechałem w swoją stronę ze sporym znakiem zapytania. Such a confusing night. 

Opowiadam Wam o tym, ponieważ pomoc podróżnym, powinna być zachowaniem automatycznym, bezwarunkowym…, ale z pewnym marginesem błędu. Co o tym sądzicie? Wyszedłem z twarzą, czy może na kawał „ch”? Może i Wam się przydażył taki wypadek? Na ulicy, za granicą, podczas wyjazdu do pracy? 

W moim zamyśle było ciągnąć Świat.PL, ale również rozpocząć dwie nowe serie. Jednak ten wpis potraktujmy jako jeszcze inny eksperyment. Co Wy na to, abyśmy dzielili się ze sobą takimi przypadkami – niezależnie, którą stronę zajmowaliśmy. Chciałbym o nich opowiedzieć, może trochę pogłówkować, ale przede wszystkim opracować razem z Wami taką… Traveltykietę. Wiecie, coś na kształt podróżniczego savoir-vivre’u, ale w anegdotach, historiach, Waszych wspomnieniach. Wysyłajcie swoje historie w mailach (na [email protected]). Pokmińmy, czy istnieje coś takiego, jak etyka podróżnika. 

Moja historia należy do tych bardziej spod znaku „pilnuj się!”, ale nie chciałbym, aby taki był przekaz. Pierwsza zasada Traveltykiety na dziś: pomagajmy, ale z głową. Ufajmy zwłaszcza ludziom, których znamy, z którymi podróżujemy, zwiedzamy. Dlatego też warto przyłączyć się do akcji Huberta – jeśli nie pieniężnie, to udostępnijmy posta, szepnijmy komuś, polubmy. Trzymajcie się i mam nadzieję, że nasza Traveltykieta wypali!

Zdjęcia: unplash, Miasto Stołeczne Warszawa, jancio.flog.pl

Autor:

Wiktor Kusak

Student ekonomii pasjonujący się podróżami i pieszymi wycieczkami górskimi. Jego marzeniami są zwiedzenie Azji, a także przejechanie legendarnej Route 66.